Z jednej strony wiemy, że każdego roku na malarię zapada około pół miliarda ludzi na świecie. To potężna liczba. Z drugiej można dość często spotkać się z opinią, że generalnie większość osób, która pojawia się w rejonach zagrożonych wirusem wraca stamtąd zdrowa. Może w takim razie niebezpieczeństwa związane z zimnicą są wyolbrzymione i nie musimy być aż tak przezorni? Takie podejście jest zdradliwe i możemy się na nim boleśnie wywrócić. Orientacyjne statystyki dotyczące zachorowań chociażby we wschodniej Afryce pokazują, że problem jest realny. Musimy również pamiętać o tym, jak organizm białego Europejczyka jest przygotowany na zetknięcie z taką chorobą jak malaria. Jeśli będąc w podróży stosujemy się do wszystkich środków ostrożności zalecanych przez specjalistów, a ponadto w ramach profilaktyki zażywamy leki przeciwmalaryczne, znacznie oddalamy od siebie ryzyko infekcji.
Znacznie nie znaczy całkowicie, co oczywiście nie musi sprawiać, iż po afrykańskiej ziemi będziemy chodzić z duszą na ramieniu. Zachowanie minimum zdrowego rozsądku w rejonach, gdzie chorych jest najwięcej to jednakże nasz obowiązek wobec samych siebie. Pamiętajmy również, że malaria nie jest chorobą, z którą mamy do czynienia w domowych warunkach. Wynika z tego, że zachorować na nią łatwiej. Kwestia kolejna to dostępność fachowej opieki medycznej na miejscu. Ludzie znający realia Afryki wiedzą, że do najbliższego szpitala i przygotowanego personelu czasami jest bardzo daleko. Jeśli objawy wystąpią, pomoc może nadejść relatywnie późno.
Dlatego właśnie tak istotne są wszelkie środki ostrożności.