Polska z racji położenia geograficznego nie zalicza się do grupy państw, w których ryzyko występowania malarii jest wysokie. Na ten moment jest u nas zbyt zimno, by wirus ten mógł występować w naturze, choć zwolennicy teorii globalnego ocieplenia twierdzą, że sytuacja może się stopniowo zmieniać. Zjawisko ocieplania klimatu budzi jednak zbyt wiele wątpliwości i jest zbyt naznaczone skazą ideologii, by traktować te alarmistyczne prognozy w pełni poważnie. Faktem jest natomiast, że rocznie nad Wisłą odnotowuje się w granicach 40 przypadków malarii. Dotyczą one osób, które podróżowały do krajów tropikalnych i stamtąd przywiozły pasażerów na gapę w postaci zarodźców zimnicy. Nieco wcześniej wymieniliśmy już miasta, w których można leczyć się z malarii.
Przypomnijmy, że są to Gdynia, Poznań oraz Warszawa. Każdy z ośrodków współpracuje stale z odpowiednimi instytucjami krajowymi oraz międzynarodowymi, dzięki czemu dysponuje wiedzą oraz możliwościami pozwalającymi na leczenie różnych przypadków malarii. Miejmy bowiem na uwadze fakt, że choroba ta może występować w różnych wariantach, co jest uzależnione od szczepu zarodźca, z którym pacjent zetknął się podczas wojaży. Część naukowców uważa, że w ciągu kilkudziesięciu lat pula genowa żyjących w Europie komarów może poszerzyć się na tyle, iż będą one w stanie rozwijać w sobie komórki wirusa malarii. Ma być tak tym bardziej, im bardziej wzrośnie średnia roczna temperatura. Czas pokaże, czy te proroctwa mają szansę się potwierdzić.
Na pewno warto przyglądać się sytuacji i pamiętać o profilaktyce.