Powszechność występowania malarii w Afryce i to, że jest to generalnie choroba dobrze rozpoznana przez medycynę sprzyja powstawaniu na jej temat obiegowych opinii. Część z nich ma niestety charakter bagatelizujący, co jest błędem. Jeżdżąc do krajów afrykańskich można zetknąć się z poglądem, iż w gruncie rzeczy malaria jest specyficzną odmianą grypy i z tego tytułu nie jest aż tak groźna, jak się niektórym wydaje. Faktycznie są pewne podobieństwa – część objawów przebiega podobnie, co może wzmacniać tego rodzaju głosy.
Trzeba jednak pamiętać, że mówimy tu o tropikalnej chorobie rozwijającej się i mutującej w diametralnie innych warunkach aniżeli grypa znana europejskiej medycynie. Istotne podobieństwo pomiędzy naszą grypą a malarią jest takie, że jeden i drugi wirus może wywołać poważne powikłania. To właśnie one są w obu przypadkach najgroźniejsze, mogąc prowadzić do nieodwracalnych zmian w organizmie chorującego, a nawet powodując śmierć. Spore znaczenie dla tego, jak człowiek radzi sobie z malarią ma nabyta odporność.
Mieszkańcy Afryki, a także goszczący w niej wolontariusze czy misjonarze mogą stykać się z wirusem regularnie. Często przechodzą go nawet kilka razy, ale leczeni w porę wychodzą bez szwanku. Sprzyja to nabywaniu przez organizm naturalnej odporności. O ile ludzie mający styczność z malarią są w stanie odpowiednio „uzbroić” swój układ immunologiczny, to biały turysta, który w Afryce jest pierwszy raz jest w zupełnie innym położeniu.
Dlatego musi pamiętać o profilaktyce i ograniczyć zachowania ryzykowne.